Przez cale życie spotykają nas różne zmiany: rozstania, większe lub mniejsze straty. Są to nasze „małe umierania”. Mówi się nawet: „Wyjechać, to trochę umrzeć”. Kolejne etapy życia to jakby kolejne narodziny. „My wczorajsi” już nie żyjemy rano narodziliśmy się „my dzisiejsi”. To, jak radzimy sobie z tymi „małymi umieraniami”, może pomóc zrozumieć nasz prawdziwy, a nie tylko deklarowany stosunek do umierania. A nie można mieć zdrowego stosunku do życia bez zdrowego stosunku do własnej śmierci. Ci z pacjentów Simontona, u których choroba jednak postępuje, są bardzo aktywni do ostatnich dni życia. Umierają z godnością, pogodzeni ze śmiercią. Simonton przyrzeka swoim pacjentom, że – niezależnie od tego, czy zostaną z raka wyleczeni, czy nie – poprawi się znacznie jakość ich życia lub jakość ich umierania. Daje im siłę i odwagę.
Psychologowie egzystencjalni podkreślają duży związek między lękiem przed śmiercią – lękiem pierwotnym – a innymi lękami. Jeżeli ktoś potrafi skonfrontować się z własną śmiertelnością i uwolnić od lęku przed śmiercią, wszystkie inne lęki mogą być pokonane. Często jednak, nie starcza nam życia, by się ze śmiercią oswoić. Hasydzki rabbi Buram, umierając powiedział swojej plączącej żonie: „Moje cale życie było tylko po to, bym mógł się nauczyć umierania”. Niektórzy „rozkwitają” w momencie nadejścia śmierci i umierają z uśmiechem. Mówi się nawet: „Nadeszła jego godzina”.
Dodaj